wtorek, 17 lutego 2015

50 twarzy Greya- hit czy kit?

Od czasu premiery 50 twarzy Greya w sieci pojawiło się mnóstwo opinii na temat tego filmu, ja również postanowiłam dołączyć do tego (szanownego?) grona.
Najlepiej chyba zacząć od książki, którą przeczytałam około rok temu- mowa tu o pierwszej i drugiej części. Trzeciej, ostatniej nie dałam rady. Czytanie o węwnętrznej bogini, rozpadaniu się na kawałki, średnio co dwie strony zaczęło mnie przyprawiać o mdłości i uznałam, że należy zakończyć przygodę z tą książką na drugiej części, aby się całkowicie nie zniechęcić. Jak postanowiłam tak też zrobiłam.
Około pół roku temu pojawił się wielki boom, ponieważ w sieci pojawiła się zapowiedź ekranizacji. Wszyscy wpadli w szał (ja głównie ze względu na nową wersję piosenki Beyonce, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie). Bilet do kina kupiłam tydzień przed- myślałam, że to wystarczy aby mieć dogodne miejsce i nie mieć potrzeby wykręcania szyi. Jednak na miejscu dowiedziałam się, że zostały 2 ostatnie bilety (brzmi chyba jak początek taniej komedii romantyczniej?) i to całkowicie przed ekranem. Ponieważ bardzo zależało mi na zobaczeniu tego filmu akurat tego dnia, zgodziłam się na to niedogodne miejsce.
Trailer jak trailer, 90% z nich jest zrobiona tak, że naprawdę potrafi natknąć do obejrzenia filmu. Jak dla mnie, tak też było w tym przypadku. Anastasia Steele grana przez Dakotę Johnson zdecydowanie spełniła tutaj swoje zadanie aktorskie. Ale tytułowy Grey? Sprawiał wrażenie zadufanego w sobie gbura. Nie było widać między tymi aktorami żadnej, ale to ŻADNEJ interakcji. Widz może odczuć też to, że Ci aktorzy prywatnie nie przepadają za sobą.


Zdecydowana większość filmów ma stał układ- wstęp do historii, rozwinięcie- punkt kulminacyjny oraz zakończenie, które najczęściej jest rozwiązaniem historii, bądź niewyjaśnionym wątkiem na który odpowiedź znajdziemy w kolejnej części. W tym filmie jak dla mnie brak jest jakiegokolwiek rozwinięcia. Niektóre sceny w filmie są baardzo naciągane, które jak dla mnie miały tylko i wyłącznie sprawić,  że mieliśmy dłużej posiedzieć w kinie. Naprawdę pół godziny przed końcem co chwilę zerkałam na zegarek i myślałam o tym, kiedy to się skończy...
Film znacznie różni się od książki! I to dobrze, o zgrozo! Są w książce momenty, które w filmie mogłyby brzmieć naprawdę śmiesznie, natomiast w książce są do przeżycia. Producenci mieli tak naprawdę trudne zadanie przy tworzeniu ekranizacji, ponieważ musieli znacznie ograniczyć erotyczne sceny, przez co film mógłby mieć miano porno. W bardzo sprytny sposób uciekli od tego ograniczając je tak naprawdę do 0. Ale czy to nadal jest ten sam film, którego oczekiwały wszystkie kobiety? Nie bez powodu mówię tylko o kobietach, ponieważ ta książka i film nadaje się tylko dla nich. Bez tych scen to już nie to co książka- czyli tekst pełen perwersji, ostrego języka i wulgaryzmów.
Podsumowując, jestem dosyć rozczarowaną tą ekranizacją. Mnóstwo szumu, mało dobrego kina i do tego słaba akcja. Jednak przeplatała się z widokiem przystojnego aktora to był największy atut filmu.





Nonszalencja



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz